SOLIDARNOŚĆ KOKSOWNI PRZYJAŹŃ NA MANIFESTACJI W WARSZAWIE 14 WRZEŚNIA 2013 R.
Trzeba walczyć o swoje !!! Solidarność Koksowni Przyjaźń w liczbie 220 członków zwiazku była jedną z najliczniejszych i najgłosniejszych grup pracowników manifestujacych w Warszawie w dniu 14 wrzesnia 2013 roku. Nasza grupa ochrony pojechała do Warszawy już w czwartek rano. Pojechalismy do Warszawy aby pokazać obecnej władzy swoje niezadowolenie z antyspołecznej i antypracowniczej polityce tego Rządu. Mimo sprzeciwu i zebrania ponad 2 milionów podpisów w sprawie przeprowadzenia REFERENDUM w tak ważnych dla nas sprawach, Rząd PO – PSL uchwalił, : zrównanie i podnisienie wieku emerytalnego, pozbawił prawa do wcześniejszej emerytury pracujacych w warunkach szkodliwych, wprowadził elastyczny czas pracy, co sprawi, że pracodawca będzie mógł zatrudniać pracownika po 16 godz. dziennie nie płacąc mu nadgodzin itp. ) W ten sposób Donald Tusk oszukał wyborców, nie informując ich przed wyborami w kampani wyborczej o swoich niecnych planach.
Nie będę więcej rozpisywał się o tym, dlaczego powinnismy być 14 września 2013 roku w Warszawie – za to ponizej zamieszczę ciekawą relację z manifestacji
MOIM SERCEM OPISANA ( Warszawa 14 wrzesnia 2013 roku)
To nie będzie relacja statystyka, historyka, socjologa, polityka, to nie będzie również relacja związkowca, choć związkowcem jestem od kilkudziesięciu lat. To relacja człowieka, uczestnika, obserwatora, kobiety, kobiety bardzo dojrzałej, mającej za sobą bagaż wielu lat (blisko 40-stu) pracy, doświadczeń i mądrości nabytej choćby z racji tych przeżytych i przepracowanych lat.
Jechałam na manifestację przekonana o jej konieczności, zbulwersowana faktem iż na emeryturze, która czeka na mnie tuż, tuż nie mogę oczekiwać wiele dobrego. Skoro już teraz wiem, że będzie ona o wiele niższa niż moje zarobki, a te nie zawsze starczają na tak zwane godne życie? Niestety wiek, starszy wiek i związane z nim „przypadłości” Panu Bogu nie wyszły zdecydowanie. Borykanie się z chorobami i brakiem możliwości ich leczenia – a z tym właśnie się spotkałam, brutalnie uświadomiła mi, że państwo nie dba o ludzi starszych. Nie dba niestety też o tych młodych. Bo perspektywy mają raczej marne (emerytura).
To tyle odnośnie celowości, przekonań i decyzji wzięcia udziału w manifestacji. Bo pytanie „czemu muszę walczyć z własnym demokratycznie wybranym rządem ?” nasuwa szybką odpowiedź: pomylili się! Wyborcy pomylili się! Bo przecież nie chcieli aby mnie i mnie podobnym żyło się źle.
Bałam się! Bardzo się bałam, czy dam radę iść, tyle godzin w manifestacji. Ale przecież nie mogłam inaczej. Musiałam tu być. I byłam. I nie żałuję żadnej minuty, godziny spośród wielu, które przejechałam, przeszłam, wystałam, wysłuchałam. Mogłam obserwować manifestację „od środka”. Nie wiedziałam więc ilu było jej uczestników. Faktem jest tylko, że od momentu wyjścia spod gmachu sejmu , do momentu dotarcia na Plac Zamkowy minęło 5 godzin. Ilości idących ludzi nie jestem w stanie sobie wyobrazić, nie znając Warszawy ani jej topografii. Mogę ją tylko zmierzyć moimi bardzo bolącymi nogami i zmęczeniem. Warszawę i Warszawiaków widziałam z pozycji tych idących w pochodzie. Widziałam ludzi, domy, lokale, zaciekawione twarze, uśmiechy. Obawiałam się , że Warszawiacy będą okazywali swoje zniecierpliwienie utrudnieniami wynikającymi z blokady ulic, tłumów „najeźdźców”, zmianami połączeń komunikacyjnych lub wręcz z ich brakiem.
Nic bardziej mylącego – chociaż……… Jeden raz, może dwa (ale tylko tyle) byłam zawiedziona ich postawą choć z pewnością nie wynikała ona z przekonań osób, z którymi się zetknęłam, a tylko z tego, że zostali zmuszeni do takiej reakcji przez pracodawców. Sprawa jest prozaiczna, ale wiele mówi i dotyczy czynności, których w kręgach kulturalnych osób się nie omawia.
Niechaj więc zadziała wyobraźnia: Kilkaset tysięcy ludzi, kilka godzin jazdy, następnych kilka w manifestacji i rozpaczliwe szukanie miejsca, gdzie można załatwić swoją fizjologiczną potrzebę organizmu. Przed oczami napis „To restauracja nie ubikacja” – prawda! Jak cholera – prawda! Zawstydzone młode, urocze dziewczę za barem, które nieśmiało proponuje wodę mineralną (jedną) dla całej naszej grupy, abyśmy mogli skorzystać z WC , a ona będzie w zgodzie z zarządzeniem właściciela. Ktoś kupuje herbatę, a my korzystamy. Gdy wracamy po skończonej manifestacji , a przed nami bardzo długa droga do zaparkowanego daleko autokaru– TOY TOY- e są, ale nie ma szans na dotarcie do nich w olbrzymiej kolejce. Szukam ratunku w najbliższej restauracji proponując opłatę kolejnemu dziewczęciu. Dziewczę odpowiada, że łazienki są nieczynne, bo się zepsuły. A to pech! Ale kolejna restauracja na naszej długiej drodze z Placu Zamkowego na ulicę Sobieskiego już nie ma awarii, a kolejna urocza dziewczyna serdecznie, z uśmiechem wskazuje drogę do upragnionego przybytku. Widocznie jej szef okazał się człowiekiem lub ona sama miała w nosie jego zarządzenie. Nie mniej byłam jej ogromnie wdzięczna.
To, co napisałam powyżej jest bardzo prozaiczne. Tylko, że z takich prozaicznych okruchów składają się nasze wrażenia, a także nasze życie. Miałam, podczas tej manifestacji również inne. Absolutnie nie nazwałabym ich prozaicznymi. I właśnie dla nich, warto było jechać, stać, iść, iść, iść….., jechać. Tak idąc, wiele godzin mijaliśmy Warszawiaków. Skąd wiem, że to mieszkańcy stolicy? Wiem. I wiedzieli to wszyscy, którzy szli obok mnie. To Pani – bardzo starsza Pani, siedząca na prostym, składanym krzesełku, tuż przy trasie manifestacji, trzymająca w mocno trzęsącej się ręce biało-czerwoną chorągiewkę , machająca do nas z uśmiechem i powtarzająca – „dziękuję wam, dziękuję”. To kolega – idący obok mnie, który podszedł do NIEJ, pocałował w rękę i uścisnął. To łzy, które widziałam u NIEJ, i które wycierałam sobie. To wielu starszych ludzi, pary, samotne kobiety, samotni mężczyźni, z napisami, chorągiewkami lub bez nich, z uśmiechami, pozdrawiający nas bardzo, bardzo serdecznie.
Czy Warszawa to tylko tacy starsi ludzie? Byli również młodzi – mamy z wózkami , machające, uśmiechnięte. Ale tych starszych widziało się na każdym kroku. Wniosek? Jednoznaczny. Nie jest im dobrze. Zróbmy coś. Pomóżmy. Dla nich, dla tej nadziei w ich oczach, dla czasu, którego mają tak niewiele.
Walczmy. Czy to manifestacja, czy jakakolwiek inna forma – może poskutkuje!? Może jeszcze ich „dziękuję” odniesie się do konkretu?
Bardzo bym chciała, aby ta Pani, siedząca na składanym krzesełku przy trasie manifestacji, jeszcze zdążyła zaznać chwili szczęścia. Zwykłego, ludzkiego szczęścia bez zamartwiania się, czy starczy na lekarza, leki, chleb?
Bardzo, bardzo Jej i sobie tego życzę.
Ania